Skocz do zawartości
VERGILDH

Army Of Two

Rekomendowane odpowiedzi

6c904d6e9684a60d.jpg

„Podzielony ekran”, „wspólna zabawa przy jednej konsoli” – słowa-klucze, jakie przed nastaniem obecnej generacji konsol, towarzyszyły niemal wszystkim produkcjom wydawanym na wiodące platformy. Gracze pecetowi zazdrościli nam możliwości przejechania kilku wyścigów w Gran Turismo czy rozegrania kilku meczyków w pierwszego Killzone’a, wraz z kanapowymi znajomymi, popijając przy tym piwko i świetnie się bawiąc. Koniec sielanki przyniosło nadejście ery PlayStation 3 oraz Xboxa 360. Oto bowiem, konsole stały się urządzeniami podłączonymi do Sieci, umożliwiającymi wspólną rozgrywkę nie kilku, a kilkudziesięciu graczom. Nie z najbliższego otoczenia, a z całego świata. Dlatego też, deweloperzy doszli do wniosku, że ludzie nie zwrócą się już ku tradycyjnej, dogorywającej formie trybu multiplayer, której ostatnim podrygiem miało być Army of Two. Tytuł zapowiadany był jako przełomowa produkcja, stawiająca nacisk na ścisłą współpracę dwóch głównych bohaterów. Po jego premierze jednak, bardzo szybko okazało się, że nie spełnił pokładanych w nim nadziei, co sprawiło, że po krótkim czasie zniknął ze światowych list sprzedaży, ustępując miejsca „prawdziwym” megahitom. Trzy lata po średnio-udanym debiucie, postanowiłem dać mu szansę i sprawdzić, czy naprawdę jest z nim tak źle. I wiecie co? Po dwukrotnym ukończeniu go, śmiało mogę powiedzieć, że nie taki diabeł straszny.

Tyson Rios i Elliot Salem. Dwóch twardzieli, wyglądających niczym członkowie zespołu Spliknot, dla których nie ma rzeczy niemożliwych. Jako, że ich życiową pasją jest wprowadzanie pokoju na świecie, siejąc dookoła popłoch i zniszczenie, nie odkładając na bok wysłużonej giwery, postanawiają zaciągnąć się do militarnej organizacji SSC, w której płacą całkiem nieźle, zapewniając przy tym najwyższej klasy sprzęt… Rewelacja, nieprawdaż? W zasadzie, właśnie przedstawiłem Wam niemal całą warstwę fabularną Army of Two. Co prawda, w tle przewijają się prawdziwe wydarzenia, z atakiem na World Trade Center na czele, jednak są to tak epizodyczne momenty, że tak naprawdę nie wiadomo, po co się tutaj znalazły. Nie inaczej ma się sprawa z pochodzeniem zarówno głównych bohaterów jak i spotykanych przez nich postaci. Ktoś zleca nam zadania, ktoś z nami współpracuje… Jeśli mam być szczery, to nie pamiętam nawet, jak nazywa się kobieta udzielająca nam wytycznych, na bieżąco monitorująca wykonywane przez nas operacje. Trzymając pada w rękach, nie rozumiemy motywacji naszych podopiecznych, nie mamy pojęcia, czy w gruncie rzeczy są „dobrzy czy źli”, nie wiemy po co i dla kogo tak naprawdę pracujemy. Mimo, że fabuła miała zadatki na całkiem poważną i interesującą historię, otrzymaliśmy marną papkę, w której nie wiadomo do końca, o co tak naprawdę chodzi.

ecba366f6873532a.jpg

Bohaterowie są rzucani w różne zakątki świata, a w ciągu sześciu godzin, jakich potrzeba na ukończenie kampanii, gracze odwiedzą takie miejsca jak Chiny, Somalia, Irak czy chociażby Afganistan. Mimo, że większość misji sprowadza się dokładnie do tego samego, czyli przejścia z punktu A do punktu B, gdzie czeka na nas przełącznik lub obiekt do wysadzenia, nie są to łatwe zadania. Już na średnim poziomie trudności, Army of Two potrafi momentami nieźle dać w kość, zmuszając graczy do kombinowania i koordynacji działań. Nieodzowny okazuje się tak zwany system AGGRO, w wielkim skrócie polegający na tym, że w momencie, w którym jeden z graczy skupia na sobie uwagę przeciwników, drugi staje się dla nich praktycznie niewidzialny, co pozwala na zachodzenie ich z flanki. Taktyka ta jest szczególnie przydatna w momentach, w których przyjdzie nam stanąć oko w oko z opancerzonym, wyposażonym w pokaźnych rozmiarów giwerę mięśniakiem, którego można posłać do piachu tylko i wyłącznie przy pomocy celnej serii w plecy. Sama wymiana ognia sprowadza się do przeskakiwania z jednej osłony do drugiej i mimo, że system nie działa tak intuicyjnie jak w Uncharted czy Gears of War, doskonale spełnia swoje zadanie. Obiektów, za którymi możemy się ukryć jest prawdziwe zatrzęsienie, toteż naprawdę rzadko przyjdzie nam stanąć oko w oko z przeciwnikami na otwartym polu. Ci natomiast, wykorzystują w walce tak zaawansowane taktyki jak „huzia na Józia”, „kryć się gdzie popadnie” czy „w kupie siła”. Zazwyczaj jest ich wielu, momentami nawet bardzo, jednak zachowują się jak zombie wyposażone w broń palną. Jak łatwo można się domyślić, ich inteligencja co najmniej nie poraża. Muszę jednak zaznaczyć, że zdarzają im się przebłyski świadomości, kiedy próbują zaskoczyć nas błyskawicznym atakiem od tyłu. Jeśli zdarzy nam się polec, towarzysz niedoli może odciągnąć nas z pola walki, by przycupnąć w bezpiecznym miejscu i nas uzdrowić. Ranny żołnierz oczywiście nie jest bezbronny, toteż wciąż może osłaniać swego przyjaciela, przedzierającego się do niego przez zastępy wrogów. Grając samotnie, możemy wydawać naszemu kompanowi proste polecenia, takie jak „utrzymaj pozycję” czy „przegrupowanie”, do których ten, całkiem nieźle potrafi się zastosować. Ponadto, mamy również możliwość określenia jego zachowania, wybierając, czy ma być agresywny i atakować nacierających na nas delikwentów, czy zachowywać się niczym potulny baranek.

1f0c9cadb11e463a.jpg

W grze znalazło się miejsce na kilka smaczków, rodem z najbardziej widowiskowych filmów akcji. Pierwszym z nich są dające masę frajdy momenty, ochrzczone wiele mówiącym mianem „Back to Back”, w których bohaterowie stają do siebie plecami, ostrzeliwując nacierających ze wszystkich stron oponentów. Szkoda, że dałoby się policzyć je na palcach jednej ręki, gdyż wspaniale oddają ducha gry, w których Współpraca (tak, przez duże W) odgrywa kluczową rolę. Kilka razy zasiądziemy również za sterami poduszkowca, by dostać się w trudno dostępne, zalane wodą miejsca oraz poszybujemy w przestworzach na spadochronie. Podczas gdy jeden z bohaterów zajmuje się wtedy sterowaniem tym ustrojstwem, drugi, przy pomocy karabinu snajperskiego, może oddać się beztroskiemu zabijaniu czekających pod spodem przeciwników.

W trakcie długich misji, możemy wykonywać również liczne zadania poboczne, co owocuje zwiększeniem ilości gotówki jaka wpływa na nasze konto po ich pomyślnym ukończeniu. Tę możemy wydawać na zakup nowych giwer, które później poddajemy rozmaitym ulepszeniom, zwiększając ich celność, wielkość zadawanych obrażeń czy pojemność magazynka. Miłośnikom majsterkowania powinna przypaść do gustu możliwość zintegrowania z lekkim karabinem maszynowym… shotguna, czy granatnika. Cóż, tak jak mówiłem, dla dwójki TAKICH bohaterów nie ma rzeczy niemożliwych… Szkoda tylko, że nikt nie pomyślał o możliwości zwiększenia siły granatów, które są niemalże bezużyteczne.

9bad86128ce33d50.jpg

Jako, że premiera gry miała miejsce w 2008 roku, nie sposób oceniać oprawy graficznej po niemal trzech latach od momentu, w którym produkcja trafiła do sklepów. Niemniej, Army of Two wygląda całkiem nieźle, ciesząc oko nie pozostawiającymi zbyt wiele do życzenia teksturami pokrywającymi bohaterów czy dość dobrze prezentującymi się eksplozjami. Pomiędzy misjami natkniemy się również na efektowne, świetnie zrealizowane przerywniki filmowe, których wykonanie zasługuje na najwyższe uznanie.

Nie mogę również przyczepić się do warstwy dźwiękowej, która jest po prostu dobra. Zarówno głosy bohaterów jak i dźwięki eksplozji czy muzyka towarzysząca naszym poczynaniom, są idealnym wręcz przykładem tego, jak powinna wyglądać solidna, rzemieślnicza robota.

Dlaczego zatem w podsumowaniu widnieje taka, a nie inna ocena? Przede wszystkim dlatego, że gra wydaje się być niesamowicie wręcz „tępa”. Gracz rozpieszczony takimi hiciorami jak Uncharted 2: Among Thieves nie znajdzie tu nic, co mogłoby go zaskoczyć. Nie ma tu bowiem mrożących krew w żyłach, dopakowanych efektami momentów (poza jednym, drobnym wyjątkiem), a warstwa fabularna kuleje na całej linii. Niemniej, Army of Two ma w sobie to coś, co sprawia, że do gry chce się wracać tuż po odłożeniu pada. Na dobrą sprawę, nie potrafię dokładnie określić, czym to „coś” jest. Możliwe, że zaczynam mieć już dość ambitnych, zmuszających do główkowania produkcji i czasami rodzi się we mnie ochota na zagranie w prosty, wręcz odmóżdżający, aczkolwiek w ogólnym rozrachunku, niesamowicie grywalny tytuł. A w tej roli, Army of Two sprawuje się wręcz znakomicie. Jeśli dołożyć do tego dający naprawdę sporo frajdy tryb Split Screen, poddanie jej jakiejkolwiek ocenie wydaje się zadaniem wręcz karkołomnym. Niemniej, wydaje mi się, że przyznana przeze mnie nota jest jak najbardziej obiektywna. Mam nadzieję, że Army of Two: The 40th Day, które również trafiło do mojej kolekcji, okaże się tytułem ze wszech miar lepszym, godnym polecenia nie tylko graczom, szukającym dobrej produkcji pozwalającej na wspólną zabawę z siedzącym obok znajomym. Bo właśnie do takich osób, skierowana jest pierwsza część serii, w której tryb Single Player stanowi jedynie przystawkę do iście mocarnego Co-opa.

7

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×