Skocz do zawartości
SouL

Bioshock: Infinite

Rekomendowane odpowiedzi

Napisano (edytowane)

Pojawienie się Infinite w PS+ zmotywowało mnie do powrotu do Columbii. Niestety, skasowałem ją z dysku po 2h grania. Walka w tej części to jest jakaś pomyłka. Zrobili z Bioshocka jedną wielką siekę. Tu się nie walczy, tu się stacza bitwy z hordami przeciwników. Chaos i paranoja. Wszystko pięknie, ale combat system w Bioshocku, w moim subiektywnym odczuciu, czyni ten tytuł niegrywalnym. Przeraklamowana, przehajpowana gra. Dwie poprzednie części, szczególnie jedynkę, uważam za bardzo dobre, pierwszą część wręcz za wyśmienitą. Gdyby Infinite nie miał w tytule Bioshock wszędzie dostał by 5-6/10, nie mam co do tego wątpliwości. Fabuła jak fabuła, było wiele lepszych historii. Elizabeth i Booker to świetne postacie, nadające klimat, ale to wszystko. Bardzo, bardzo się zawiodłem. Gameplay leży i kwiczy.

 

Edit:

 

Zanim mi się rzucicie do gardła krzycząc, że feruje wyroki po 2h grania zaznaczam, że w sumie spędziłaem z tym tytułem ok 6-8h. Przeszedłem ok. 70% gry (skończyłem w Comstock House). ;)

Edytowane przez Grabeq
  • Like 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)

Zanim mi się rzucicie do gardła krzycząc, że feruje wyroki po 2h grania zaznaczam, że w sumie spędziłaem z tym tytułem ok 6-8h. Przeszedłem ok. 70% gry (skończyłem w Comstock House). ;)

Ferujesz wyroki po 8h grania?! :ohmy:

 

Cóż, szkoda że gameplay Ci nie podszedł - zwłaszcza że warto było chociaż dla historii skończyć i mieć z głowy ;).

Edytowane przez Numinex

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Numinex nie dałem rady. Za bardzo system walki mnie frustrował. Nie zrozumcie mnie źle, dla mnie gameplay jest po prostu generyczny, powtarzalny. Wiem jak ta gra się kończy i rzeczywiście jest to zakońćzenie zaskakujące, ciekawe. Columbia to piękny projekt, dźwięk jest top-notch, ale grywalność przeciętna. Dishonored mi się podobał zdecydowanie bardziej.

  • Like 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Masz rację, mi się gra podobała głównie z uwagi na ciekawy świat postacie i dobrą fabułę .

Jednak sam gameplay niestety wykastrowali, pamiętam jak w 1 się kombinowało żeby przejść na najwyższym poziomie..... to było coś .

Niestety tu miałem wrażenie że za dużo zwykłego Fpsa po środku gry wrzucili, no i tak jak mówisz rozumiem że strzelać trzeba ale hordy przeciwników po 10/20 to jest przesada .

Mimo wszystko gra mi się b. podobała z uwagi na ogólny klimat i fabułę (bdb ending)

  • Like 2

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)

Ja w sumie nie miałem problemów z systemem z Infinite, ale za to rozwiązanie z poprzednich BioShocków (Splicerzy szwędający się po Rapture) uważam za lepsze i bardziej klimatyczne. Nigdy nie miało się pewności, na co trafimy wracając na przykład do odwiedzonej wcześniej lokacji - w Infinite brakuje czegoś takiego. Po każdej wielkiej batalii lokacje świecą pustkami, tak właściwie.

Edytowane przez Numinex
  • Like 2

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)

Na starość chyba się robię wybredny i tyle.  Zdecydowanie zgadzam się z tym, że za dużo zwykłego, przeciętnego FPS'a było w tej części. Ukłony dla twórców za design i klimat, ale schemat "idę, idę, strzelam, idę, strzelam, idę dalej, strzelam" to trochę za mało w tych czasach na prawdziwy hit.

Edytowane przez Grabeq

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)

Zwłaszcza jeśli ten schemat zestawić z tym "żyjącym" światem z jedynki, podczas gdy w Infinite mamy tylko i wyłącznie oskryptowane zadymy, No i zabrakło godnych następców Big Daddy'ych. Takim następcą miał być Songbird, bo pierwotnym zamyśle miało go być w grze zdecydowanie więcej i to w bardziej namacalny sposób, jednak ostatecznie nie potrafili sobie z tym poradzić i sprowadzono go w zasadzie do poziomu tła.

 

 

 Przeraklamowana, przehajpowana gra. Dwie poprzednie części, szczególnie jedynkę, uważam za bardzo dobre, pierwszą część wręcz za wyśmienitą. Gdyby Infinite nie miał w tytule Bioshock wszędzie dostał by 5-6/10, nie mam co do tego wątpliwości. Fabuła jak fabuła, było wiele lepszych historii. Elizabeth i Booker to świetne postacie, nadające klimat, ale to wszystko. Bardzo, bardzo się zawiodłem. Gameplay leży i kwiczy.

 Święte słowa, zresztą dokładnie to samo pisałem kilka stron temu. Ta gra to idealny przykład totalnego niezgrania pomysłu i aspiracji z mechaniką rozgrywki.

Edytowane przez Danny Boy
  • Like 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kot Schrödingera majestatycznie przechadza się po dachach Columbii a TARDIS jest kobietą - o imieniu Elizabeth.

 

Infinite ma genialna fabułę czerpiąca garściami z zagadnień fizyki kwantowej.

 

Ja wiem że to tylko gra i zmuszanie graczy do myślenia i zapoznawania sie z arcypogiętym tematem jakim jest fizyka kwantowa nie jest logicznym pomysłem.

System "walki jest skopany" bo odpieramy hordy atakujących wrogów. Amen.

A to w pierwszych dwóch Bioshockach było inaczej? Splajserzy tez atakowali hordami.

System walki osobiście mi nie przeszkadza, to tak naprawdę upierdliwy dodatek występujący podczas zwiedzania Columbii.

Natomiast sama fabuła - dodatkowo kwestia rewolucji i rewolucjonistów nie różniących się wcale od "reżimu" który próbują obalić - sprawa interakcji pomiędzy samym Bokerem a Elżbietą, ich dialogi w zabijają poważnie ćwieka.

I genialne zakończenie.

 

Zgadzam się jednak że brak "przeciwnika" na skale Dużego Brata/ Dużej Siostry to jedyny powazny minus gry - Handyman zdecydowanie "nie daje rady"

 

Dla mnie osobiście gra zjada wszystko swoim genialnym - po raz drugi powtórze - zakończeniam.

BI może się niepodobać  - i słusznie, Danny Boy i Grabeq przedstawili bardzo rozsądne argumenty, nie sposób sie nie zgodzić.

Dla mnie one jednak blakną, bo momenty takie jak "zgon" Songbirda czy "końcówka z latarniami" po prostu mnie pozamiatało.

 

I na koniec, "materiał do przemysleń" - kim a może czym jest Elzbieta?

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)
I na koniec, "materiał do przemysleń" - kim a może czym jest Elzbieta?

 

Zgadzam się niemal ze wszystkim, ale w sumie moim zdaniem nie ma tu zbyt wiele pola do przemyśleń:

Elizabeth, a raczej Anna, była zupełnie normalnym dzieckiem do momentu porwania. Wypadek w którym straciła palec spowodował, że znajdując się jednocześnie w dwóch rzeczywistościach, zyskała możliwość kontrolowania ich w pewien ograniczony sposób - poprzez tworzenie Tearów. Jest to wstępnie zarysowane w jednym z Voxophonów:

""I suspect it has less to do with what she is, and rather more with what she is not. A small part of her remains from where she came. It would seem the universe does not like its peas mixed with its porridge.".

 

Oczywiście na pewno można to interpretować choć jak, ale z tego co wiem, jest to "oficjalne" wyjaśnienie i w wypadku samej Elizabeth nie doszukiwałbym się jakichś bardziej pokręconych rozwiązń, gdy to najprostsze jest praktycznie podane na tacy ;).

Edytowane przez Numinex
  • Like 2

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)

Kot Schrödingera majestatycznie przechadza się po dachach Columbii a TARDIS jest kobietą - o imieniu Elizabeth.

 

Infinite ma genialna fabułę czerpiąca garściami z zagadnień fizyki kwantowej.

 

Ja wiem że to tylko gra i zmuszanie graczy do myślenia i zapoznawania sie z arcypogiętym tematem jakim jest fizyka kwantowa nie jest logicznym pomysłem.

Jeśli Ciebie ta historyjka ZMUSIŁA do zapoznania się z FIZYKĄ KWANTOWĄ to chyba graliśmy w inną grę. Ja miałem nie najgorszą, ale też niezbyt skomplikowaną historyjkę o równoległych światach - nic z czym wielokrotnie nie spotykał się ktoś kto liznął trochę literatury fantastycznej czy s-f.

 

 

System "walki jest skopany" bo odpieramy hordy atakujących wrogów. Amen.

A to w pierwszych dwóch Bioshockach było inaczej? Splajserzy tez atakowali hordami.

 

Owszem, drogi Kolego, w Bio 1 czy 2 Splicerzy też czasem atakowali hordami w oskryptowanych momentach. Jednak trzon rozgrywki to było poruszanie się po quasi-otwartych lokacjach i walka z "zamieszkującymi" je, inteligentnymi przeciwnikami, których mogliśmy oczywiście atakować "na Jana" , ale też można było zastawiać na nich zasadzki, czy też np. napuścić na nich Tatusia. Co, na przykład, robił ranny splicer? Biegł do punktu pierwszej pomocy gdzie próbował się wyleczyć. Co się działo jeśli uprzednio zhakowaliśmy taki punkt? Splicer zamiast lekarstwa dostawał truciznę. Przykłady można by mnożyć. Co mamy w "Infinite"? Pędzące nam pod lufe automaty. Koniec.  

 

 

 

System walki osobiście mi nie przeszkadza, to tak naprawdę upierdliwy dodatek występujący podczas zwiedzania Columbii.

Czyli przyznajesz że trzon i w zasadzie jedyny aspekt rozgrywki jest tu upierdliwym dodatkiem ? Bo chyba nie będziesz mi wmawiał że "eksploracja" czyli szaleńcze wciskanie "take all" i raptem 3 banalne zagadki to jest to zwiedzanie (absolutnie NIE-interaktywnej) Columbii(zero minigierek, zbierania przedmiotów innych niż amunicja lub instatnt-health packi czy jakichkolwiek wyborów/sidequestów)  i stanowi równorzędny dla walki element gry?

 

Natomiast sama fabuła - dodatkowo kwestia rewolucji i rewolucjonistów nie różniących się wcale od "reżimu" który próbują obalić - sprawa interakcji pomiędzy samym Bokerem a Elżbietą, ich dialogi w zabijają poważnie ćwieka.

I genialne zakończenie.

 

Zgadzam się jednak że brak "przeciwnika" na skale Dużego Brata/ Dużej Siostry to jedyny powazny minus gry - Handyman zdecydowanie "nie daje rady"

 

Dla mnie osobiście gra zjada wszystko swoim genialnym - po raz drugi powtórze - zakończeniam.

BI może się niepodobać  - i słusznie, Danny Boy i Grabeq przedstawili bardzo rozsądne argumenty, nie sposób sie nie zgodzić.

Dla mnie one jednak blakną, bo momenty takie jak "zgon" Songbirda czy "końcówka z latarniami" po prostu mnie pozamiatało.

 

I na koniec, "materiał do przemysleń" - kim a może czym jest Elzbieta?

 

  No widzisz, dla mnie fabuła jest, owszem niezła, ale za to bardzo nieumiejętnie podana. Natomiast "genialne" zakończenie jest po prostu klasycznym mindfuckiem, obliczonym właśnie na wywołanie reakcji "WOW! CO?!JAK?!! ŁOOOO" i argument że, pal sześć wszystko inne w grze, bo ZAKOŃCZENIE JEST OSOM jest chyba najczęściej występującą linią obrony genialności tej pozycji - tyle że wg mnie jeśli jedyne czym gra, tak naprawdę, może się pochwalić to peryferyjne aspekty, czyli pięknie prezentująca się, choć martwa, Columbia, kontakt Booker-Elizabeth(tutaj nie mam zastrzeżeń - jest naprawdę bardzo dobrze) oraz zakończenie, a główny trzon rozgrywki jest "przeszkadzajką" to żadną miarą nie można jej określać mianem "GENIALNEJ"

 

A co do "rozkminek kwantowych", powtórnego wynajdywania koła, i dumania nad tym CZYM JEST ELIZABETH to mam wrażenie że celują w tym najbardziej Ci którzy nie uważnie wczytali/wsłuchali się w fabułę, bo ta, jak już napisał Numinex, w zasadzie, nie pozostawia jakichś, wymagających zapełnienia, białych plam.

 

Dodam jeszcze że w "Infinite" mniej wiecej do połowy grało mi się, może ciut monotonnie, ale naprawdę przyjemnie. Znużenie monotonną, frenetyczną walką przyszło dopiero w drugiej połowie(tragicznie słabe potyczki z duchami) i końcówkę musiałem naprawdę przemęczyć. Do tego zawód brakiem Songbirda w rozgrywce spotęgował poczucie zawodu. Zakończenie mi się podobało, choć nie powiem żebym się go nie spodziewał. Przyznaję natomiast że od strony wizualnej było przepiękne. Gra zasługuje na solidne 6, może 7 na 10, ale nigdy an miano genialnej, czy przełomowej, na jaką jest hypowana.

Edytowane przez Danny Boy
  • Like 2

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wpiernicze się pomiędzy wódkę i zakąskę i wrzuce coś od siebie. Dopiero rozpocząłem ogrywanie gierki. Jestem na plaży po ucieczce z monumentu i mam się wybrać do Paryża, czyli nie za daleko (chyba?). Wypowiem szerzej jak skończę.

 

Natomiast co mnie mocno zszokowało to poziom brutalności w grze. Ta maszynka na lewym ręku no strrrasznie masakruje przeciwników. I te kruki dziobiące ludzi. Krew i dźwięki są okrutne. Nie spodziewałem się takiej jatki. Zwłąszcza ten pierwszy moment jak stoisz pod sceną i trza rzucić piłeczką. Gra każe wcisnąć trójkąt, i tu nagle, ni w 5 ni w 10, makabra. Aż "Jezus" mi się wymskło.

 

Wogóle to thread jest spoiler heavy ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Poziom brutalności jest tym bardziej zaskakujący że według scenariusza głównym czynnikiem motywującym Bookera są wyrzuty sumienia po masakrze Indian nad Wounded Knee. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Poziom brutalności jest tym bardziej zaskakujący że według scenariusza głównym czynnikiem motywującym Bookera są wyrzuty sumienia po masakrze Indian nad Wounded Knee. 

Gdzie zrywał im skalpy na potęge. Bene.

Tylko co z tego "ten" Booker DeWitt pogodził sie z tym kim jest.

 

I jeszcze raz pragnę podkreślić jedną rzecz - bo widzę sie sie nie rozumiemy.

Dla mnie system walki nie jest żadnym "trzonem i zasadniczym aspektem rozrywki", jest tylko upierdliwym dodatkiem do poznawania fabuły, histori i zwiedzania Columbii. 

W każdym ostatnio przeze mnie ogrywanym tytule single player czy to był Infinite, czy Metro czy TLOU czy Remember Me w oskryptowanych miejscach jestem atakowany przez oskryptowane zastępy wrogów.

Infinite nie jest pod tym względem żadnym nowum.

 

Gra nie jest doskonała. Doskonałe jest zakończenie fabularne, które naprawdę może ale nie musi się podobać.

Docenic je mozna gdy zagra sie drugi raz  wsłucha w dialogi Bookera i El, dialogi R&R Luteec.

Mi w grze takiej jak Infinite potrzebna jest porządna zakręcona fabuła, logicznie zbudowane postacie i świat.

Cała reszta to dodatek.

To własnie zafundowało mi Irrational Games i ja z BI jestem zadowolony.

Ty nie. Mówi się trudno.

  • Like 3

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)

To chyba jednak fizyka kwantowa nie jest kluczem do tej historii. "Pogodził" to się z masakrą Booker-Comstock(przyjął chrzest co symbolicznie zmyło z niego winy), Booker-Booker chrztu nie przyjął właśnie dlatego że czuł że taki pusty gest nie wymaże przecież okropieństw jakich się dopuszczał. I właśnie przez to jak bardzo to wszytko mu ciążyło doprowadził do sytuacji której świadkami jesteśmy w Infinite. Jest wykolejeńcem z gigantycznym poczuciem winy przez które tak ochoczo zgadza się, omamiony wizjami wymazani win i długu, na misję uprowadzenie Elizabeth. I mamy kupić że ten gnębiony poczuciem winy za swoje zbrodnie żołnierz z dziką ochotą masakruje dziesiątki, jeśli nie setki ludzi w Columbii?  Nie widzisz tu kolosalnego dysonansu pomiędzy tym co próbuje nam sugerować scenariusz, a tym co robimy w grze?

 

Bo to jednak jest GRA więc oprócz fabuły oraz settingu należy ocenić gejmplej. A ten jak sam przyznajesz jest zwyczajnie upierdliwy. Scenariusz nadałby się na jakąś interesującą przygodówkę albo RPGa, a niestety jest zamknięty w ciele DOOMa. Ta gra to strzelanina, a od strzelanin wymaga się dobrego strzelania. Atuty o których mówisz są tutaj tylko dodatkami. Właśnie dlatego że popełniono kolosalny błąd robiąc z tej gry strzelankę, a nie coś bardziej pasującego do historii którą chcieli opowiedzieć twórcy. To właśnie ten rozdźwięk o którym cały czas piszę. Ja BARDZO CHCIAŁBYM zwiedzić Columbię, porozmawiać z jej mieszkańcami, dokonać rzutujących na przebieg scenariusza wyborów, zaprzyjaźnić się z Elizabeth i znienawidzić Comstocka, ale nie mogę - jedyne co mogę to oglądać oskryptowane wydarzenia nie mając na nie żadnego wpływu,a  potem wymordować kolejną falę szalonych berserkerów, którzy bez mrugniecia okiem pchają mi się pod lufę.

 

A co do liniowości w grach to ja nie jestem wrogiem skryptów tylko wytykam gigantyczny krok w tył. Chyba każdy kto kiedyś kombinował jakby tu doprowadzić do konfrontacji Tatusia z bandą splicerów, a potem wysadzić zwycięzcę za pomocą beczek widzi jaki regres miał miejsce pomiędzy Bio 1 i 2 a "Infinite".

Edytowane przez Danny Boy
  • Like 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak ktoś stoi za śmietnikiem i ostrzeliwuje wszystki wrogów po koleji wychylając sie tylko zza tego śmietnika to gra może być nudna, ale jak ktoś zacznie używać haków i "wstęg", sproboje wymyślić ciekawe zastosowania plazmidów itp to nawet walka sprawia przyjemność. Większość tych "hord" jest na mniej więcej otwartej miejscówie a nie w ciasnym korytarzu, więc coś można popróbować, w kilku misjach można sie nawet skradać.

Jak ta gra wam się tragicznie niepodoba, mi sie bardzo spodobała, więc z chęcią przyję/odkupię od jakiegoś marudy season passa.

  • Like 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Too late, too late - moja kopia, razem z s.passem poszła do żyda już daaaawno... 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To może jednak to dobra gra, skoro grałeś w nią daaawno temu a w ciąż pamiętasz każdy najmniejszy szczegół :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)

Owszem - jest to niezła gra, ale tylko nie zła. Jest jednak niesamowicie hajpowaną kontynuacją mega dobrej jedynki więc co oczywiste oceniam przez jej pryzmat. I na tle swojej poprzedniczki jest w wielu aspektach zwyczajnie słaba.

 

Grałem w sumie nie tak dawno, bo w okolicach września/października chyba, a poza tym mam naprawdę dobrą pamięć - dzisiaj nawet debatowaliśmy z kumplem o starych RTSach i okazało się że pamiętam ze szczegółami większość misji z Dark Colony, o nazwach jednostek nawet nie wspominając ;)

Edytowane przez Danny Boy
  • Like 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)

Nie wieszał bym tak psów na tej grze zbytnio.

 

FPS jak FPS. Nie jest jakoś rażąco słaby. Gorszy jest gameplejowo od np.: Crysisa 3 czy Rage, ale na pewno o niebo lepszy od CODa czy BF. Podoba mi się konfiguracja sterowania z trigerami (do zmiany plasmidów i giwer). Wybranie innego plasmida zatrzymuje czas więc możemy trochę pokminić z czego wyjechać. Grę ukończyłem na normal, więc przyznam, że zbyt ciężko kminić nie musiałem bo wyzwania jakoś nie odczułem. Może na wyższych poziamch trudności trzeba będzie częściej zmieniać dobór mocy. Grą przeszedłęm głównie na rażeniu prądem i w mniejszym stopniu na przejmowaniu kontroli, rzucaniem ogniem i krukami. I tyle. Reszta mocy nawet nie wiem co robi. W kwestii arsenału to, od początku do końca, klasyka - szotgan i snajpera. Inne pukawki tak sobie sprawdzałem co robią, prując do ścian i szybko wracałem do oryginalnego zestawu.

Hedszoty snajperą tym co daleko, a jak już są blisko to prądem, szotganem i po mordzie z tego wiatraczka na lewej łapie.

Ciuchy ustawiłem sobie tak, że amunicji miałem w cholerę non stop. A jak się kończyła to Elka mi podrzucała.

 

Fabularnie nie jest źle. Ciężko dojść o co dokładnie chodzi, ale jak się zbuduje fabułę gry na koncepcji, że bohaterowie historii potrafią przenosić się między równoległymi wersjami rzeczywistości, których liczba jest nieskończona, aby odnaleźć taką na jakiej im zależy to siłą rzeczy będą paradoksy, niejasności, dziwactwa itd.

Gra podchodzi mi tu pod filmy Davida Lyncha, które potrafą dobrze zryć beret. I o ile w takim "Miasteczko Twin Peaks" (gorąco polecam) da się poskładać wszystko do kupy, to już  "Lost Highway" (również gorąco...) obejrzymy z  odczuciem - "co tu się, kurwa, dzieje???". A późniejsze "Mullholand Drive" (polecam...) to już wogóle "mózg rozjebany".

Bioshock Infinite nie jest bliskie jakości powyższych dzieł audiowizualnych, ale idzie ich tropem. I to się chwali.

Mi uszło uwadze wiele apektów fabuły (kim staje się Booker, masakra na indianach). Jedno co wiedziałem, to że koleś ma problemy psychiczne od skakania po rzeczywistościach.

 

Co mi się bardzo podobało to: Madonna-Like a Virgin, piosenka na gitarze i fakt, że Booker

w jednej z rzeczywistości zbudował Kolumbię pod wodą, a nie w powietrzu ;)

 

I na koniec, podoba mi się postulat jednego z przedmówców, ze tego typu historia aż błaga się o gameplej ambitnego RPG, z elementami taktyczej, turowej walki. A nie zwyczajnego fpsa z ładnymi widoczkami. Ale cóż, szmal rządzi...

Edytowane przez Alpaczino
  • Like 2

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co mi się bardzo podobało to: Madonna-Like a Virgin, piosenka na gitarze i fakt, że Booker

w jednej z rzeczywistości zbudował Kolumbię pod wodą, a nie w powietrzu ;)

Ale nie zbudował ;) Ryan to nie Booker/Comstock. Owszem, pewien ich odpowiednik, element stałych i zmiennych, ale to nie ten sam człowiek - aczkolwiek krążyła taka interpretacja w sieci.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)

Ale nie zbudował ;) Ryan to nie Booker/Comstock. Owszem, pewien ich odpowiednik, element stałych i zmiennych, ale to nie ten sam człowiek - aczkolwiek krążyła taka interpretacja w sieci.

No jak nie, jak tak.

W nieskończonej liczbie rzeczywistości, coś Bookera pognało do zejścia pod wodę zamiast w chmury. Np.: To ptaszysko obrzydliwe, które niszczyło mu wszystko (w jakiejś tam rzeczywistości) co kazała mu Elka. A pod wodą ptaszor padł, od ciśniena, i Booker wybudował ekwiwalent Kolumbii. Nic mu nie zagrażało.

 

Generalnie możemy się spierać, ale fabuła tej gry to MIND FUCK. Nie dojdziesz do sedna ale można interpretować. Jeśli gra wzbudza dyskusje na długo po premierze, to jest  znak, że jest dobrą gierką.

Dorzućmy do tego te wszystkie dziewczynki z Bioshocka jedynki, one wyglądają identycznie jak Elka :)

Edytowane przez Alpaczino
  • Like 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)

Nie no, rozumiem do czego pijesz, ale tak nie jest - to już nadinterpretacja w tym wypadku ;).

Andrew Ryan, to Andrew Ryan, Comstock/Booker, to Comstock/Booker. Booker nie mógł zbudować Rapture, bo nagle mu się odwidziała Kolumbia, zwłaszcza że to Columbia korzystała z dorobku Rapture, co było sugerowane w Voxofonach (Fink podglądający działanie Plazmidów) w DLC, o ile się nie mylę.

Edytowane przez Numinex

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Masz rację, W rzeczywistości o której mówisz jest tak  jak mówisz, ale liczba rzeczywistości jest nieskończona. Bookerów liczba jest nieskończona. I co robia i co im się przydarza jest też nie skończone. W jakiejś tam rzeczywistości zostaje zamknięty pod wodą z Elisabetami, w obłędzie. Sama historia gry Infinite to już bardzo określona wędrówka po konkretnych rzeczywistościach, aby doprowadzić pewną historię do pożądanego finału. :)

 

Ciężko o jakąś nadinterpretację, kiedy fabuła zostawia tak otwarte wyjścia jak latarnie... ;) Pierwszy Bioshock zaczyna się od latarni i Bookera który się na nią wdziera.

 

Kończac, to nie Bioshock 1 i 2 dryguje tej trylogii, tylko Infinite, który narzuca pewną perspektywę na całość. Najlepsza gra z serii? Nie wiem. Ale na pewno próbująca zapiąć klamrę nad całościa.

  • Like 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)

 

No jak nie, jak tak.

W nieskończonej liczbie rzeczywistości, coś Bookera pognało do zejścia pod wodę zamiast w chmury. Np.: To ptaszysko obrzydliwe, które niszczyło mu wszystko (w jakiejś tam rzeczywistości) co kazała mu Elka. A pod wodą ptaszor padł, od ciśniena, i Booker wybudował ekwiwalent Kolumbii. Nic mu nie zagrażało.

 

Generalnie możemy się spierać, ale fabuła tej gry to MIND FUCK. Nie dojdziesz do sedna ale można interpretować. Jeśli gra wzbudza dyskusje na długo po premierze, to jest  znak, że jest dobrą gierką.

Dorzućmy do tego te wszystkie dziewczynki z Bioshocka jedynki, one wyglądają identycznie jak Elka :)

Wybudował Rapture, po znalezieniu się w Rapture? ;) No i ptaszysko zostało poniekąd przez Bookera-Comstocka stworzone (a raczej zamówione u Finka, który inspirował się Tatusiami podejrzanymi przez Teary) a obróciło się przeciw niemu bo Eli i Booker przejęli "system sterujący".
 
Oczywiście można dorabiać teorię że w jakiejś zupełnie innej rzeczywistości, gdzie np. Booker zginął w czasie służby wojskowej, wyłonił się inny wizjoner - Ryan i zbudował "odpowiednik" Columbii - Rapture, tyle że pod wodą bo świat nie znosi próżni, ale to już totalne popuszczanie wodzy fantazji i spora nadinterpretacja.

 
I NIE - siostrzyczki w Bio 1/2 NIE wyglądają ani trochę jak Elizabeth - to już jest totalne zaginanie rzeczywistości pod konkretną "interpretację"(no chyba że dla kogoś wystarczającym podobieństwem jest posiadanie 2 nóg i 2 rąk, a i tak wrzucam screenshota z 2jki gdzie Siostrzyczki wyglądają bardziej "ludzko"):

bioshock-little-sister-1077995021.jpgvs elizabeth-bioshock-first-outfitcosplay-i

 

I zauważcie że dyskusja znowu nie toczy się o grze - która jest zaledwie ok, tylko o pokręconym zakończeniu. Dziwnym trafem nikt nie wspomina żadnych innych motywów z gry.

Edytowane przez Danny Boy

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)

Zaraz przypomnę inne motywy z gry, ale najpierw zripostuję odnośnie podobieństwa kilkuletniej dziewczynki do dojrzałej kobiety. Proste: wygoogluj nazwiska ładnych aktorek z rozszerzeniem 'childhood photos' (Emma Watson, tej z transormersów czy tej z sagi Twilight, cokolwiek). Generalnie to masz przemianę z brzydkiego kaczątka w łabędzia i podobieństwa zerowe. W screenach, które wrzuciłeś mi one wyglądają podobnie. Oczy mała ma inne bo jest naszprycowana jakimś fluidem. Aczkolwiek można by przeanalizować twarze dorosłych dziewczynek z pozytywnego zakończenia Bioshocka. Tylko chyba nie ma sensu, bo z założenia gry Infinite, oboje mamy rację.

 

Teraz, co mi podpasiło jeszcze to motyw swietlistej utopii i jej kompletnym rozkładzie w ogniu i strumieniach krwi. Jest problem rasizmu (mieszana para, kukluks). Jest motyw rewolucji w ramach walki klasowej, która pożera swoje ofiary i wreszcie samą siebie. Jest też obraz bezlitosnego kapitalizmu wyciskającego ostatnie soki z maluczkich i odzierający ich zzgodności (fajna scena z licytacją ofert pracy).

Edytowane przez Alpaczino

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×